Erasmus to przygoda życia - rozmowa ze studentem GWSH, Pawłem Szmaglińskim.
Według Pawła Szmaglińskiego, studenta GWSH, Erasmus to najlepsza szansa na nowe znajomości i kontakty.
Paweł Szmagliński, student Zarządzania (specjalność Samodzielny księgowy), w semestrze zimowym roku akademickiego 2012/2013 był uczestnikiem programu międzynarodowej wymiany studenckiej Erasmus. Wyjechał do Turcji. Przebywał w miejscowości Denizli na uczelni Pamukkale Universitesi. Zdecydował się opowiedzieć nam o swoich doświadczeniach z pobytu za granicą.
Dlaczego zdecydował się Pan na udział w programie Erasmus i wyjazd do Turcji?
– W lipcu 2012 roku jako reprezentant Wydziału Studiów Europejskich GWSH uczestniczyłem w konferencji Model United Nations organizowanej przez koło naukowe Forum Badań ONZ Wydziału Prawa i Administracji UG. Czyli symulacji obrad ONZ z udziałem studentów wielu krajów. Konferencja była tygodniowa. Poza częścią oficjalną odbywały się różnego rodzaju spotkania nieformalne. Wszystko oczywiście w języku angielskim. Podczas tej konferencji nabrałem pewności co do swoich umiejętności językowych. Większość studentów uczestniczyła w tym projekcie od wielu lat. Opowiadali, jak podróżują po całej Europie, że niekiedy wyjeżdżają trzy razy w miesiącu na takie spotkania. Okazało się, że większość studentów uczestniczyła również w programie Erasmus – studia lub Erasmus – praktyka zawodowa. Chęć wyjazdu kiełkowała we mnie od dłuższego czasu. Gdy Pani Monika Mechlińska-Pauli (Uczelniany Koordynator Programu Erasmus w GWSH) przedstawiła mi wszelkie informacje związane z projektem, zdecydowałem się na uczestnictwo w programie. Okazuje się, że większość studentów GWSH wybiera Turcję. Powód jest prosty. Jest to Państwo dużo tańsze od zachodniej Europy i najbardziej cywilizowane z całego Wschodu. Ja również kierowałem się względami ekonomicznymi. Miasto wybrałem po krótkim namyśle. Okazuje się, że turystyczna część Denizli to wodne tarasy w Pamukkale. Najbardziej oblegane miejsce przez turystów w Turcji. Nie będę ukrywał, że skusiła mnie myśl o tym, że naukę będę mógł połączyć z codziennym odpoczynkiem. Kusiło mnie to niczym wąż Ewę. Pomocna okazała się również wiedza, że nasza Uczelnia bardzo dobrze współpracuje z Pamukkale Universitesi. Gości nie tylko studentów, ale także wykładowców, którzy prowadzą zajęcia w GWSH, oczywiście wszystkie w języku angielskim. Dodatkowym i zarazem najważniejszym atutem udziału w projekcie Erasmus jest fakt, iż informacja o wyjeździe umieszczana jest w Suplemencie do Dyplomu. Nie da się ukryć, że jest to bonus przydatny przy planowaniu dalszej kariery zawodowej.
Jak wyglądały Pańskie zajęcia na uczelni, którą Pan odwiedził? Jak sama otoczka uczelni różniła się od tej, jakiej doświadczył Pan w Gdańsku?
– Tam rzeczywistość jest zupełnie inna. Mam porównanie z sytuacją w Polsce, gdyż studiowałem również na Politechnice Gdańskiej, którą zamieniłem na rzecz drugiego fakultetu, gdy w GWSH ogłosili nabór na studia dofinansowane z UE. Dzisiaj uważam, że teraz moją uczelnią jest GWSH. Nie wyobrażam sobie studiować gdzieś indziej. Wszystkie te wydarzenia sprawiły, że mam obraz studiowania na ogromnej państwowej uczelni oraz na prywatnej. Jednak w Turcji jest już zupełnie inaczej. Po pierwsze, sam kampus PAU (Pamukkale Universitesi) jest tak ogromny, jak trzy PG. Do tego stopnia, że po kampusie studentów wożą darmowe autobusy. Niestety – nie kursowały w weekendy. Profesorowie byli bardzo mili, nawet ci niemówiący po angielsku. Podstawowa rzecz, która zaskoczyła mnie najbardziej, to czas trwania zajęć. W Polsce wykład lub ćwiczenia trwają 1,5 godz., w Turcji aż 3! I to z każdego przedmiotu! U nas najczęściej klimat uczelni tworzą ławki, krzesła czy kąciki dla studentów na korytarzach, żebyśmy mogli sobie usiąść, odpocząć i porozmawiać. Tam korytarze są najzwyczajniej puste. Za to są dwa parki dla studentów. Jeden spokojny z oczkiem wodnym i fontanną, drugi zaś z miejscem do siedzenia i huśtawkami. Bajka. Tam nie ma szatni, gdyż każdy student ma w sali swoją ławkę – stolik. Ale tam w zasadzie odzież nie jest potrzebna (śmiech), ponieważ temperatura sięga zwykle 30°C. Poza tym można tam zrobić trzy semestry w jeden rok kalendarzowy. Myślę, że to dla ambitnych bardzo dobre rozwiązanie.
Większość studentów chciałaby zapewne zapytać, jakie doświadczenia z Turcji zapamięta Pan najbardziej?
– Są dwie takie przygody. Myślę, że najbardziej to … pożar. Śmieszna historia. Tydzień Bajramu – muzułmańskiego święta. Miasto puste. W moim bloku tylko jedna osoba w mieszkaniu obok. Wstałem o godz. 10.00. Poszedłem wziąć prysznic. Podczas kąpieli wybuchł podgrzewacz do wody i zaczął się palić ze ścianą i sufitem. Wybiegłem w samym ręczniku na korytarz, wołając o pomoc. Sąsiad obok mi pomógł. Wyłączył prąd i pomógł gasić pożar. Dziś się już tylko z tego śmieję, przypominając sobie, jak komicznie musiałem wyglądać na korytarzu, wołając o pomoc. Przytaczam tę sytuację, gdyż większość doświadczeń dotyczyła typowego dnia codziennego. Zdarzały się np. sklepy, w których kurczak kosztował 54 zł za kilogram, a niezbyt apetycznie wyglądające mięso 1040 zł za kilogram. Dlatego zdumieni pytaliśmy o cenę myśląc, że to kod do kasy fiskalnej. Jednak np. leki dostępne są w Turcji za darmo w ramach publicznego ubezpieczenia. Poza tym jest wiele rzeczy, które w Polsce są inne i my sobie życia bez nich nie wyobrażamy, jednak w Turcji mogą bez nich żyć.
W Turcji spędził Pan również święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok. Jak one przebiegały w kraju tak odmiennym kulturowo i światopoglądowo?
– Jest to kraj muzułmański, w dodatku negujący wszelką kulturę chrześcijańską i zachodnią. Dlatego, gdy na początku grudnia zobaczyliśmy na rondach, ulicach i w witrynach sklepowych dekorację świąteczną, bardzo się zdziwiłem. Wszędzie choinki, gwiazdki, sztuczny śnieg i mikołaje. Spytałem więc rodzimych mieszkańców, dlaczego to wszystko? Skoro negują naszą kulturę, to co to znaczy i najważniejsze – co ze Świętym Mikołajem? Okazało się, że Turcy świętują Nowy Rok, a Mikołaj chodzi do dzieci cały grudzień bez konkretnej daty. Jednakże my mamy konkretną datę – 24 grudnia, więc z resztą studentów zorganizowaliśmy Międzynarodową Wigilię. Były tradycyjne potrawy. Uszka, pierogi, barszcz, zupa cynamonowa, łosoś, grzyby i kompot. W sumie wedle tradycji 12 potraw. Przy stole zasiadali goście z Rumunii, Polski, Ukrainy i Turcji. Podzieliliśmy się opłatkiem i wspólnie przy wieczerzy śpiewaliśmy kolędy i pastorałki. Po polsku, ukraińsku, rumuńsku i angielsku. Brak prawdziwej choinki zastąpiła jej imitacja wycięta przeze mnie z papieru. Dla każdego z nas były to pierwsze w życiu Święta bez rodziny, ale bardzo refleksyjne. Ludzie nie doceniają, jak wiele mają. Bo podczas Świat nie jest ważny stół, lecz ludzie przy nim siedzący. W pierwszy dzień Świąt naturalnie na stół wkroczyło mięso, na które wszyscy tak czekali. Wieczorem zaś mój turecki kolega zabrał mnie na koncert tradycyjnej muzyki tureckiej w wykonaniu orkiestry i chóru. Było wspaniale.
Czy pamięta Pan jakieś zabawne sytuacje związane z byciem człowiekiem innej narodowości? Doświadczył Pan bariery językowej? Jak odebrał Pan ten szeroko komentowany turecki temperament?
– Bardzo zabawnym doświadczeniem był sposób wymawiania przez nich nazwy potrawy u nas nazywanej „pizzą”. Okazało się, że pizza to słowo w Polsce przyjęte za obraźliwe. Tym większe było moje zdziwienie, gdy usłyszałem to po raz pierwszy na uczelni podczas wykładu z ust Profesora. Po jakimś czasie inni studenci wyjaśnili mi dopiero, o co chodzi. Natomiast jeśli chodzi o turecki temperament, to oni zawsze mają na wszystko czas. Dlatego najczęściej słyszanymi wypowiedziami są „nie znam się”, „nie mam czasu”, „zarobiony jestem”, „przyjdzie Pan jutro”. W Turcji nic nie ma od razu. Najbardziej denerwowała mnie komunikacja miejska. Kierowca ruszał z przystanku dopiero, gdy autobus był pełen. Tam spore opóźnienia są normalnością. Dlatego jadąc 15 minut na uczelnię, potrafiłem się spóźnić na zajęcia, wychodząc na nie dwie godziny wcześniej.
Czy wymiana pozwoliła Panu nawiązać jakieś trwalsze międzynarodowe znajomości?
– Oczywiście. Uważam, że te właśnie przyjaźnie pozostaną na długo. W tym tygodniu przyjechał do mnie do Polski kolega z Turcji. Kolejny przyjeżdża na semestr letni na studia w GWSH w ramach programu Erasmus. Inny zapowiedział się na semestr zimowy. Z pozostałymi mam kontakt na facebook’u. Koleżanka z Chin już nawiązała kontakt z pracodawcą z Gdyni i przyjedzie na praktyki na początku czerwca. Myślę, że Erasmus to właśnie najlepsza szansa na nowe znajomości i kontakty. Można je nawiązać bardzo swobodnie i na wiele lat. To jest według mnie największa wartość dodana tego projektu. Ponadto nawiązałem trwalszą przyjaźń z Ozay’em, wykładowcą w PAU, który pomagał mi we wszystkich problemach, jakie tam miałem. Na pewno odwiedzi mnie w Polsce Murat, z którym mieszkałem przez trzy miesiące. Dzięki niemu tak naprawdę poznałem prawdziwe tureckie życie. Tradycyjne tureckie potrawy, zabawy, spędzanie wolnego czasu. Poznałem też grupę Kurdów, którzy byli bardzo przyjaźni i pomocni.
Chce Pan powrócić na wymianę?
– Tak. Wyjadę teraz na kolejny semestr letni. Kusi mnie przede wszystkim ciepły klimat. Tam w grudniu i styczniu najniższa temperatura wynosi +20°C. A u nas tyle samo, tylko raczej na minusie. Poza tym troszkę mi tęskno do tych nowych przyjaciół tam zapoznanych, naszych inicjatyw. No i ten spokój, relaks. Wszystko powoli. Jest szansa studiować i odpocząć od codziennej bieganiny i rywalizacji, z jaką stykamy się na co dzień w Polsce.
Rozmawiał Kryspin Kichler.