Jedyny w Polsce projekt nieodpłatnych studiów dla kandydatów z Ukrainy
Uniwersytet Gdański oferuje bezpłatne studia dla kandydatów z Ukrainy. Poniżej rozmowa o tym projekcie z dr hab. Martą Koval, prof. nadzw. oraz prof. dr. hab. Markiem Wilczyńskim rozmawia Magdalena Nieczuja–Goniszewska.
O jedynym w Polsce projekcie nieodpłatnych studiów dla kandydatów z Ukrainy z dr hab. Martą Koval, prof. nadzw. oraz prof. dr. hab. Markiem Wilczyńskim rozmawia Magdalena Nieczuja–Goniszewska.
- W 2014 roku, po kijowskim Majdanie, w związku z trudną sytuacją polityczną na Ukrainie zdecydowaliście się Państwo rozpocząć akcję, której efektem było przyjęcie, nieodpłatnie, na UG 15. studentów z Ukrainy. Niewiele uczelni zdecydowało się na podobne gesty wsparcia.
Marta Koval: Ten projekt faktycznie zaczął się jako projekt polityczny. Powstał z inicjatywy ówczesnego dziekana Andrzeja Cenowy i prof. Wilczyńskiego. Chcieliśmy wesprzeć Ukrainę, wesprzeć rewolucję godności. Poza tym tuż po rewolucji zaczęła się rosyjska okupacja Krymu i wszyscy byliśmy przerażeni tym jak sytuacja się rozwija. Chcieliśmy pokazać Ukrainie, że ma przyjaciół w Polsce. Był taki plan, że projekt rozwinie się na cały uniwersytet, ale tak się nie stało.
Marek Wilczyński: Nie wiedzieliśmy na początku ile tych miejsc ma być – liczba wahała się między trzydzieści a piętnaście i w końcu Rada Wydziału Filologicznego podjęła decyzję, żeby to było osób dwadzieścia. Trzeba podkreślić, że wszyscy głosowali za przyjęciem projektu. Chyba tylko dwie osoby wstrzymały się, ale nikt nie był przeciw. Staliśmy na stanowisku, że należy wybierać naprawdę dobrych kandydatów i mimo wszystko nie przyjmować wszystkich, którzy tu przyjść zechcą.
MK: Prawdę mówiąc nie wiedzieliśmy jak nam pójdzie, ilu będziemy mieć kandydatów, czy to będzie projekt jednorazowy, czy będziemy rozwijać go dalej. Poza tym na początku mieliśmy wprawdzie duże wsparcie na wydziale, ale żadnego wsparcia w biurze współpracy zagranicznej. A nie wiedzieliśmy jak te wszystkie biurokratyczne problemy rozwiązać. Przez te 4 lata nauczyliśmy się wiele. I w tym roku akademickim też już mieliśmy dużo łatwiej dzięki temu, że zmieniła się polityka działu międzynarodowego i bardzo dobrze nam się z nimi współpracuje.
- Jak przebiega proces rekrutacji? Kiedy zaczynacie?
MK: Co roku w kwietniu, maju Rada Wydziału Filologicznego głosuje za przedłużeniem programu, zatwierdza limit. Wówczas publikujemy informacje o programie i wymaganych dokumentach. Wcześniej przyjmowaliśmy dokumenty w formie papierowej, ale teraz dział międzynarodowy zrobił dla nas specjalną aplikację elektroniczną, za co jesteśmy bardzo wdzięczni.
MW: - Bardzo nam tu pomagają dr Katarzyna Świerk i dr Adam Jagiełło-Rusiłowski, którzy z wielkim zrozumieniem podchodzą do tego programu. Mamy teraz naprawdę duże wsparcie ze strony uniwersytetu. Wracając jeszcze do początków współpracy z rektoratem – bardzo nam wówczas pomógł ówczesny Prorektor prof. Józef Arno Włodarski, dzięki któremu m.in. udało się w warunkach trochę nadzwyczajnych przyjąć Tatarkę z Krymu, która niestety ze względu na zakłóconą komunikację między Krymem a Ukrainą kontynentalną nie mogła na czas złożyć wszystkich dokumentów i Pan Rektor Włodarski zaproponował, że razem ze mną zaręczy za tę kandydatkę i udało się wszystko przeprowadzić. Dziewczyna skończyła anglistykę z bardzo dobrym wynikiem, wróciła na Ukrainę i przez pewien czas była m.in. asystentką Leszka Balcerowicza w Kijowie. Opanowała znakomicie język polski, co na Ukrainie daje jej dodatkowe możliwości jeśli chodzi o zatrudnienie.
- W jakim języku jest ta aplikacja?
MK: - Polskim i angielskim. Zmniejszyła się też liczba wymaganych dokumentów i kandydaci po prostu rejestrują się w systemie elektronicznym, wszystkie dokumenty otrzymujemy z początku na specjalny adres poczty elektronicznej. Dokumenty w formie papierowej przywożą ze sobą już wyłącznie osoby przyjęte na studia. Została też wprowadzona opłata rekrutacyjna – bardzo symboliczna, ponieważ kandydaci z Ukrainy płacą tyle samo, ile kandydaci z Polski. Różnimy się natomiast od działu zagranicznego tym, że wymagamy niektórych dokumentów, których oni nie wymagają.
- Jakie to dokumenty?
MK: Dział zagraniczny wymaga wyłącznie dokumentu o wykształceniu czyli świadectwa maturalnego lub dyplomu licencjackiego. Natomiast my wymagamy również dłuższego listu motywacyjnego. W formularzu jest wprawdzie taki punkt „Dlaczego chcesz studiować na UG” ale jest tam miejsce na 2 – 3 linijki, a my chcemy, żeby list motywacyjny był dłuższy.
MW: Można go napisać po ukraińsku, polsku lub angielsku.
MK: Dla nas, ponieważ jesteśmy wydziałem filologicznym, to w jaki sposób osoba pisze jest bardzo ważne. I najczęściej te listy motywacyjne są świetne, często są bardzo osobiste.
- Jak docieracie Państwo z informacją o rekrutacji do kandydatów?
MK: Często, kiedy publikujemy informację o rozpoczęciu rekrutacji, nasi studenci publikują ją u siebie, w mediach społecznościowych. Mieliśmy oferty z różnych agencji rekrutacyjnych z Ukrainy, ale problem polega na tym, że my chcemy, żeby ten program był zasadniczo nieodpłatny. A wiemy, że agencje oświatowe za złożenie tych samych dokumentów będą pobierać pieniądze. Wiemy też, że gdański konsulat wysyła informację do Ministerstwa Edukacji Ukrainy i oni to publikują.
- Czy dużo jest rocznie kandydatów?
MK: Bywa bardzo różnie.
MW: Maksymalnie mieliśmy około 50 aplikacji.
MK: Mamy 15-20 miejsc i nigdy nie wypełniamy limitu. Nie jesteśmy zobowiązani do jego wypełnienia i uważamy, że lepiej przyjąć mniej osób, ale za to najlepszych.
MW: to jest też kwestia w pewnym sensie etyczna. Byłoby bardzo źle gdyby trafiali do nas młodzi ludzie – a trzeba pamiętać, że na Ukrainie, na poziomie średnim kończą edukację właściwie jeszcze niepełnoletni siedemnastolatkowie – którzy potem nie poradziliby sobie tutaj. To jest dla nich, zwłaszcza na początku, ogromny stres, tak samo zresztą jak i dla osób nieco starszych oraz znających język polski, bo i tacy się zdarzają. To jest kwestia zaadoptowania się w obcym kraju. Nie chcemy więc, żeby okazało się, że ktoś tutaj przyjeżdża i absolutnie nie daje sobie rady z wymaganiami stawianymi na uczelni i wszystko kończy się klęską.
- Czy macie Państwo opracowany system opieki nad tymi osobami, które tu przyjeżdżają na studia?
MK: Tak. Mamy taki system. Po pierwsze, przed przyjazdem tutaj wysyłam studentom ogólną informację o rzeczach, które mogą wydawać się oczywiste a nawet zabawne, ale wynikają ze specyfiki miejsca, w którym będą studiować – np. że UG znajduje się nad morzem, więc jesienne i zimowe dni będą chłodne i wietrzne, a zatem koniecznie prosimy zabierać ze sobą czapkę, szalik i rękawiczki. To wydaje się śmieszne ale naprawdę ktoś, kto przyjeżdża np. z Odessy nie spodziewa się, że będzie tu wilgotność 80 procent i temperaturę -3 odczuje jak -10. Zwracamy też uwagę, żeby wzięli ze sobą wszystkie niezbędne leki, ponieważ na Ukrainie jest dużo więcej leków, które można kupić bez recepty – np. antybiotyki. Więc jeśli ktoś ma jakieś leki, które przyjmuje regularnie powinien przywieźć je ze sobą. Ten list zawsze wysyłam do aktualnych studentów, którzy dopisują swoje różne spostrzeżenia, uwagi, rekomendacje. Niektórzy dopisują też swoje numery telefonu, e-maile, żeby osoby, które tu przyjadą mogły się z nimi skontaktować. Wiem, że nasi studenci we własnym zakresie umawiają się z nowymi studentami, że wyjadą po nich na dworzec.
- Czyli studenci też są grupą wsparcia dla innych studentów z tego programu?
MK: Tak i bardzo nas to cieszy. Organizujemy również sesję orientacyjną – rozmawiamy ze studentami o uniwersytecie, wyjaśniamy jak działać, pokazujemy im kampus, chodzimy do miasta na spacer, na kawę. Mają też nasze telefony i zawsze mogą się z nami skontaktować. O każdej porze.
MW: Odwiedzają nas w domu i czasami, zwłaszcza z pierwszym rokiem, który tu studiował – czyli już z naszymi absolwentkami, bo to są kobiety bez wyjątku, jesteśmy w osobistym, przyjacielskim kontakcie. Poza tym oni wszyscy zawsze wiedzą, że do nas można zadzwonić o każdej porze dnia i nocy. Zdarzyło się, że trzeba było w trybie alarmowym szukać dentysty i udało się to zrobić, ale dziewczyna, którą to spotkało, zupełnie nie wiedziała gdzie szukać pomocy.
- Czy współpracujecie ze związkiem Ukraińców, który działa w Gdańsku?
MK: Tak, Pani Elżbieta Krzemińska ze związku zawsze spotyka się ze studentami, zabiera ich do „Pierogów lwowskich”, rozmawia z nimi, zachęca ich do działania w związku. Poza tym, jeśli zdarzają się koncerty biletowane i wiemy, że dla studentów może to być za wysoki koszt, staramy się sami kupić im bilety i po prostu dać im, żeby mogli zintegrować się ze społecznością ukraińską w Gdańsku. Zawsze im też mówimy, że jest tu kościół grekokatolicki cerkiew prawosławna.
- A jak wygląda współpraca ze studentami polskimi?
MK: Studenci z Ukrainy mają bardzo duże wsparcie ze strony studentów polskich, którzy im bardzo pomagają, są im bardzo życzliwi.
MW: Nie mieliśmy nigdy sygnałów o problemach związanych z narodowością naszych studentów. Problemy, które niepotrzebnie wypłynęły w polityce krajowej, absolutnie nie mają u nas swojego odzwierciedlenia. A mieliśmy pewne obawy. Na szczęście okazało się, że były one bezpodstawne, choć na początku programem zainteresowała się gdańska Młodzież Wszechpolska i byliśmy zbulwersowani tą próbą ingerencji w wewnętrzne sprawy uniwersytetu. Poważniejszych incydentów udało nam się uniknąć i mam głęboką nadzieję, że tak będzie dalej.
- Jakie koszty ponosi Uniwersytet Gdański przyjmując studentów z Ukrainy w tym programie?
MK: Uniwersytet nie ponosi żadnych kosztów. Staramy się, żeby to nie były osoby, które idą do jednej grupy zajęciowej. Na przykład 5, 6 osób, które chcą studiować filologię angielską staramy się z góry przekonać, żeby trafili na amerykanistykę. Oni się rozchodzą po różnych grupach czyli nie są obciążeniem. Studenci, którzy mieszkają w akademikach płacą za nie na zasadach ogólnych. Jeśli mają jakieś braki akademickie, też za nie płacą. Nie ma żadnej taryfy ulgowej.
- Czy jest jakiś program socjalny dla tych osób?
MK: Polskie prawo nie pozwala na udzielanie obcokrajowcom stypendiów socjalnych.
MW: W pierwszym roku działania programu Pan Rektor Włodarski pomógł nam ze względu na bardzo wówczas zaognioną sytuację polityczną, a trafiło do nas kilka osób z tak powikłanymi losami, że uniwersytet poszedł nam na rękę, to znaczy zwolnił dwie osoby od opłat za akademik. Próbowaliśmy się kontaktować z gdańskim Lions Club i przez pewien czas udawało się pozyskać pewne sumy na jednorazowe stypendia. To się niestety skończyło, ale też od pewnego czasu nie mamy sygnałów, żeby ktoś bardzo starał się o jakąś zapomogę. Do tego wszyscy albo prawie wszyscy studenci z Ukrainy bardzo dzielnie sobie radzą pracując i z wielkim podziwem muszę stwierdzić, że dają sobie świetnie radę w warunkach dużego obciążenia psychicznego i fizycznego. Są osoby, które pracowały w pełnym wymiarze np. w McDonaldzie i potrafiły przy tym dobrze się uczyć, nie zawalały sesji i teraz dalej pracują ale już nie fizycznie, na dobrych stanowiskach. Kiedy już poduczą się polskiego, ze znajomością angielskiego, ukraińskiego, rosyjskiego i polskiego nie mają problemów, żeby znaleźć dobrą pracę.
- Jak sądzę firmy w biurowcach, które powstały dookoła UG, chłoną takich studentów?
MK: Tak. Wielu naszych studentów pracuje w tych firmach. Jeśli chodzi o pomoc, to mieliśmy dwie studentki, teraz absolwentki, których rodziny zaraz po wybuchu wojny wyjechały stamtąd dosłownie z jedną torbą. Było im bardzo trudno, ponieważ np. rodzina jednej z nich pozostała na Krymie, środki finansowe zostały tam zamrożone i nie mogli przesłać pieniędzy. Studenci na fb opublikowali informację, że one starają się przeżyć miesiąc za 200 zł. Przedtem rozmawialiśmy z jedną z nich, która miała piękne długie włosy i zauważyliśmy, że zaczęły jej wypadać, myśleliśmy jednak, że to przesilenie wiosenne, a nie po prostu niedostateczne żywienie.
MW: Zorganizowaliśmy wówczas zrzutkę w Instytucie Anglistyki i Amerykanistyki i w ciągu trzech, czterech dni, udało się zebrać całkiem pokaźną sumę pieniędzy i myśmy im po prostu ją wręczyli. A Pan Rektor Włodarski zwolnił je ponadto z opłaty za akademik. Na drugim roku już obie pracowały i sobie radziły. Czasami padają pytania: „To ile jesteśmy państwu winni?” a kiedy mówimy, że trzeba tylko wnieść opłatę rekrutacyjną, pada kolejne pytanie: „Ale ile się państwu osobiście należy?” Odpowiadamy wówczas, ku zdziwieniu pytających, że nic.
MK: My wszyscy pracujemy jako wolontariusze, cała komisja rekrutacyjna, bo uważamy, że pracujemy w słusznej sprawie.
- Czy wszyscy kandydaci przyjeżdżają bezpośrednio z Ukrainy czy zgłaszają się też tacy, którzy już tu są w Polsce, uczą się, mają np. status uchodźcy?
MW: Uzyskać w Polsce status uchodźcy jest trudno, to właściwie niemal niemożliwe. Mieliśmy jeden taki przypadek rodziny z oficjalnym statusem uchodźców.
MK: W zeszłym roku zmienił się skład kandydatów, co wiąże się z bardzo dużą emigracją zarobkową z Ukrainy do Polski. Pojawiła się już duża liczba osób, które mają polską maturę, ale są obywatelami Ukrainy i one też się zgłaszają do nas. Rozpatrujemy te kandydatury, ale dajemy pierwszeństwo osobom, które przyjeżdżają z Ukrainy. W tym roku jest u nas studentka, Tatarka z Krymu, bardzo konserwatywna muzułmanka, która powinna dostać status uchodźcy. Jej rodzina przeżyła po aneksji Krymu wiele ciężkich chwil, m.in. próbę porwania dzieci. Mama zabrała dzieci i uciekła do Polski, gdzie najpierw byli w ośrodku dla uchodźców pod Lublinem, a potem przeprowadzili się do Gdańska i nasza studentka uzyskała maturę w Gdańsku.
MW: Mówi świetnie po polsku, bez akcentu, po polsku. Jedyne, co ją odróżnia to chusta, ponieważ ubiera się jak każda polska dziewczyna z wyjątkiem tego, że zakrywa włosy. Jest bardzo serdeczną, otwartą osobą, studiuje teraz na iberystyce i bardzo dobrze się uczy. Do tego pracuje.
- Czy gdybyście mieli Państwo wskazać różnicę między studentami, którzy tu przyjeżdżają a np. studentami miejscowymi, czy jest jakaś zauważalna?
MK: Większa determinacja, bo oni zdają sobie bardzo dobrze sprawę z tego, że jeśli nie będą się starać, to trzeba będzie wracać na Ukrainę. Było kilka takich przypadków, że osoby, które nie zaliczyły sesji – a wymagania dla wszystkich studentów są takie same – musiały pożegnać się ze studiami.
MW: Na początku mówimy im, że studiują na takich samych zasadach, jak inni studenci. Tylko przyjęci są na finansowo preferencyjnych warunkach, ale na tym się kończy.
- Wspomnieliście Państwo kilkakrotnie o absolwentach, o tym, że jesteście z nimi w kontakcie. Czy macie dane liczbowe – ile z osób, które ukończyły tu studia, wróciło na Ukrainę, a ile zostało w Polsce lub pojechało dalej w świat?
MK: Od roku 2014 do 2017 przyjęliśmy na studia 42 osoby. Obecnie studiują 23 osoby: 13 osób na studiach pierwszego stopnia, 8 na studiach drugiego stopnia i 2 na doktoranckich. Chociaż w zasadzie te 2 osoby na studia trzeciego stopnia przyjęliśmy po raz ostatni. To się jednak nie sprawdziło w przypadku studiów doktoranckich.
- Dlaczego?
MK: Doktorant to osoba ukształtowana w sensie akademickim. W przypadku Ukrainy ten system jest jednak inny. Trudno im wejść w nasz doktorancki program. Poza tym jest dużo zajęć w języku polskim i trzeba nim władać płynnie. Przestaliśmy więc rekrutować na studia trzeciego stopnia. Najbardziej sprawdza się drugi stopień, bo trafiają tam osoby dojrzałe. Jeśli chodzi o absolwentów, to proporcje rozkładają się pół na pół: połowa pozostała w Polsce, znalazła sobie pracę, a połowa wróciła na Ukrainę. Znamy ich, bo oprócz tego, że prowadzimy z nimi rozmowy, poznajemy każdego z nich osobiście. Do każdego piszę przed początkiem sesji e-mail, w którym proszę też, żeby zgłosili się pod koniec sesji i powiedzieli, czy są jakieś problemy. I zgłaszają się – czasem z problemami czysto akademickimi, a czasem z problemami po prostu ludzkimi, bo zdarzają się różne przypadki.
- Rozmawiając z Państwem wyczuwam, że jesteście dumni ze „swoich” absolwentów.
MW: Jest wiele przykładów, którymi możemy się pochwalić. Mamy np. absolwentkę sinologii pierwszego stopnia, która uzyskała u nas z bardzo dobrym wynikiem licencjat i chciała dalej uczyć się w Chinach. Aplikowała w Kijowie do takiego programu finansowanego przez rząd chiński dla obywateli Ukrainy. Tylko 2 osoby na kilkadziesiąt chętnych zdały pozytywnie test wstępny z języka , w tym właśnie ona.
MK: Nasi studenci korzystają z pełnej oferty dostępnej dla studentów Uniwersytetu Gdańskiego czyli np. jeżdżą na Erasmusa, poszukują też programów niezależnie od oferty uniwersytetu. Teraz mamy studentkę trzeciego roku germanistyki, która w tym roku jest w Niemczech w ramach programu, który sama znalazła, aplikowała i wygrała konkurs.
MW: Skończyła we Lwowie szkołę z wykładowym językiem niemieckim. Miała certyfikaty językowe prawie najwyższego poziomu zaawansowania i żadnych tutaj problemów z praktyczną nauką języka niemieckiego. Jest poza tym osobą ciekawą: pisze wiersze, śpiewa, komponuje. Wróci z Niemiec, żeby w Gdańsku skończyć studia.
MK: Mamy też kilkoro studentów, którzy wyjeżdżają do Stanów w czasie wakacji w ramach programu Work and Travel. Jest też studentka, która studiuje u nas amerykanistykę i aplikuje w ramach programu International Relations Media Diversity na uniwersytet w Barcelonie.
- Czyli można powiedzieć, że po niełatwym starcie w Polsce nabierają wiatru w skrzydła i ruszają dalej w świat?
MK: Często spotykamy się z pytaniem, zarzutem wręcz, dlaczego połowa absolwentów nie wraca na Ukrainę? Odpowiadam wówczas, że świat jest otwarty i każdy sobie szuka miejsca takiego, które uważa za najbardziej dla siebie odpowiednie. Z drugiej strony wszyscy podtrzymują kontakty z Ukrainą, jeżdżą tam, opowiadają o Polsce, o systemie szkolnictwa w Polsce, i to jest najlepsza reklama jaka może być.
MW: Oni nie zadają pytania, które zadają często polscy studenci: a gdzie my będziemy pracować jak to wszystko pokończymy; na co nam to wszystko? Studenci z Ukrainy o to nie pytają – oni wiedzą, że dostaną pewne narzędzia i orientują się, że to się przydaje jednak w życiu, choć z pozoru studiowanie np. kultury amerykańskiej nie ma większego sensu. Okazuje się potem, że jednak ma.
MK: Mamy np. studentów, którzy zostali doradcami w Thomson Reuters.
MW: Firma ich wybrała w konkursie, bo władają 4 językami i tamtejsi specjaliści od HR wiedzą, że taki profil absolwenta jest dokładnie tym, jaki jest im potrzebny, a wszystkiego innego są ich w stanie nauczyć w trzy miesiące.
- Miasto Gdańsk opracowało Model Integracji Imigrantów. W Trójmieście i województwie mieszka i pracuje coraz większa liczba Ukraińców. Czy po 4 latach prowadzenia programu dla studentów z Ukrainy możecie Państwo powiedzieć, że poprawia się obsługa obcokrajowców w skali nie uczelni, ale miasta i województwa? Czy idziemy w dobrą stronę?
MW: Na uniwersytecie zmiana na plus jest ogromna. Tu możemy powiedzieć wszystko co najlepsze.
MK: Pracownicy Biura Nauki i Współpracy z Zagranicą robią wszystko, żeby nam pomóc.
MK: Tak, żeby było jak najprościej – zgodnie z przepisami oczywiście, ale jak najprościej, i żeby ta obsługa dla studenta była jak najmniej uciążliwa. Aplikacja, o której wspomniałam, bardzo ułatwiła nam pracę. Poprzednio dostawaliśmy wszystko w formie dokumentów papierowych. Przywoził je kurier, czasem się spóźniał, czasem zostawiał w innym miejscu, w innym budynku. Czasem musieliśmy dokumentów szukać. Teraz nie mamy z tym kłopotu. Natomiast jeśli chodzi o urzędy, nasi studenci mają najczęściej do czynienia z Pomorskim Urzędem Wojewódzkim. I tu sytuacja bardzo się pogorszyła, niestety.
MW: Wydział ds. Cudzoziemców Urzędu Wojewódzkiego jest za mały. Zważywszy na to, jak bardzo zwiększyła się liczba Ukraińców w naszym województwie, urzędników, bardzo obciążonych pracą, jest tak niewielu, że kolejki, które się potworzyły, są na pięć, sześć miesięcy. W ciągu ostatnich dwóch lat nastąpiła absolutna katastrofa.
MK: Jeśli student chce uzyskać kartę pobytu, do czego ma prawo, to żeby tylko złożyć dokumenty musi czekać od trzech do siedmiu miesięcy.
MW: Wojewoda niestety nie robi nic, żeby poprawić sytuację.
MK: Analizowałam sytuacje studentów z Ukrainy w innych województwach i u nas jest ona – jeśli chodzi o urząd wojewódzki – najgorsza. Przydałby się osobny punkt obsługi z osobą mówiącą w języku ukraińskim. Na przykład urząd pracy zatrudnił taką osobę do obsługiwania klientów z Ukrainy i uważam, że to bardzo pomaga, bo często te osoby nie mówią płynnie po polsku, do tego dochodzi kwestia dokumentów, pieniędzy itp. Natomiast jeśli chodzi o wizy studentów - to jest problem, który nie dotyczy już województwa i miasta – konsulaty RP nie przyjmują skanów zaproszeń dla studentów przyjętych na studia. Wiele razy uniwersytet zwracał się z prośbą o honorowanie skanów, bez skutku. A oryginał, wiadomo, trzeba wysłać pocztą, która działa różnie w obydwu krajach. Czasem studenci dostają wizy bardzo późno a chcielibyśmy, żeby mogli przyjechać na koniec września, kiedy trwają adaptacyjne dni na wydziale. I to zawsze jest u nas bardzo na styk. Te zmiany jeszcze przed nami.
- Dziękuję za rozmowę.