Przeciw urokom - Adrian Mianecki z SWPW w Płocku przybliża temat wierzeń i zwyczajów
Przeciw urokom
„Mój wnuczek, jak miał miesiąc, teraz ma dwadzieścia lat, to bardzo płakał. Teściowa mojej córki polizała go po czole i orzekła, że jest urzeknięty. Poprosiła swoją matkę, żeby przyniosła miotłę, to go przeleją. W czasie kąpieli ułożyły patyki z miotły w wannie, a nad dzieckiem podczas kąpieli przelała wosk. Woskowina pokazała, kto wnuczka urzekł”.
Przywołane wierzenie nie jest fragmentem opracowania etnograficznego sprzed 150 lat poświęconego jakimś zapoznanym ludom żyjącym na odległych krańcach świata, lecz zanotowane zostało przez piszącego te słowa trzy lata temu na środkowym Mazowszu. Stanowi jedno z niezliczonych świadectw obecności w naszym życiu do dziś dnia szeregu wyobrażeń wiodących się wprost z kultury tradycyjnej, jaką była kultura naszego (i nie tylko) ludu do czasu – jak się orientacyjnie przyjmuje – II wojny światowej.
Tym, co determinowało powstanie tego typu wyobrażeń, był swoisty sposób myślenia o świecie, w swych podstawach wspólny dla wszystkich społeczności tradycyjnych bez względu na epokę historyczną i szerokość geograficzną. Dlatego też w swoim światopoglądzie niepiśmienny chłop polski z XIX w. bardziej przypominał, powiedzmy, australijskiego Aborygena niż wykształconego rodaka mieszkającego w dużym mieście.
Jednym z reliktów myślenia tradycyjnego jest powszechny do chwili obecnej zabieg, polegający na obwiązywaniu czerwoną wstążką wózków niemowląt, łóżeczek dziecięcych, klamek drzwi wejściowych i okien w domu, niekiedy zwierzęcych pupilów i ulubionych roślin (np. paprotek). „Przeciwko urokom”, „przeciw złemu oku” – jak wieść gminna niesie. Co jednak – z perspektywy historycznokulturowej – legło u jego podstaw?
W opisanej czynności dwa elementy są ważne: fakt zawiązania oraz barwa. W tradycyjnym folklorze niejednokrotnie możemy się spotkać z bajkami, w których główny bohater ucieka przed jakąś straszną istotą. W trakcie ucieczki rzuca za siebie wstążkę, grzebień i guzik, z których tworzą się kolejno rzeka, puszcza i góry. Nie stanowi to jednak żadnej przeszkody dla ścigającego, ponieważ wszystkie te przedmioty to odcinki, które można obejść. Bajki te pouczają, że aby – w sensie symbolicznym i wierzeniowym – zabezpieczyć się przed demonami, należy wokół siebie zatoczyć krąg, bo tylko wytyczenie linii zamkniętej uniemożliwia dostęp do nas istotom nadzmysłowym. Jest to przyczyna, dla której dawniej – a czasami i dziś, ponieważ wiara w tego przedstawiciela demonów ludowych nie zanikła do chwili obecnej – wokół łóżek zataczano kręgi ze święconej wody, święconej kredy lub soli, by nie dać do siebie przystępu zmorom.
Mary, należące do najpopularniejszych demonów ludowych, miały bowiem w zwyczaju przychodzić nocą do śpiących i ich dusić, najczęściej siadając na piersiach tak, iż ofiara budziła się nie mogąc złapać tchu. Zatoczenie kręgu nie zawsze pomagało, stąd tradycja ludowa radziła, by osoba dręczona przez zmorę na wszelki wypadek spała na plecach ze szczotką drucianą położoną na piersiach (drutami do góry), dzięki której zmora, siadłszy jak ma to w zwyczaju na śpiącym, pokłuje się dotkliwe w co wrażliwsze miejsca – i da spokój. Były, co prawda, też i takie zmory, które dusiły w zupełnie inny sposób – wkładając swój długi język do gardła śpiącego – ale i na nie lud polski znalazł radę: w wypadku bycia dręczonym przez tę odmianę demona należy spać na brzuchu odwracając kierunek ułożenia ciała na łóżku, tzn. tam gdzie dotychczas była głowa, trzeba położyć nogi i vice versa. Zmora, włożywszy jak zwykle język jednak niezupełnie w ten, co zwykle, otwór ciała dręczonego, odejdzie od nas już na zawsze, czemu wszak trudno się dziwić.
Z kolei barwa czerwona od niepamiętnych czasów w cywilizacji ludzkiej jest kojarzona ze sferą demoniczną i sferą śmierci. Dowodzą tego pochówki sprzed dziesiątków tysięcy lat, np. w jaskiniach La Chapelle-aux-Saints we Francji czy Dolnich Vestonicach na Morawach, w których odnalezione szczątki były pokryte ochrą. Ktoś najwyraźniej przed złożeniem do grobu pokrył ciała zmarłych tym czerwonym minerałem. Również w folklorze, w jakim występuje bezlik postaci nieludzkich, zwykle mają one jakiś element ubioru lub ciała czerwony – spodnie, buty, koszulę, chustę, spódnicę, korale, ale też włosy, cerę lub oczy. Stąd właśnie w bajkach krasnoludki – w które bezwzględnie wierzono, choć w różnych regionach pod różnymi nazwami (domowiki, chowańce itp.) – mają czerwone czapeczki. Nie jest to motyw będący licentia poetica któregoś z pisarzy, lecz tradycja powszechna i niezwykle wprost archaiczna. Podobnie jak i niewielki rozmiar tych istot: lud bowiem wierzył, że krasnoludki biorą się z dusz dzieci, które urodziły się martwe lub zmarły przed chrztem. Na marginesie zauważmy, że to osobliwe traktowanie barwy czerwonej legło u podstaw popularnego do niedawna przekonania, w myśl którego osoby o ognistym odcieniu włosów podejrzewano o wszystko, co najgorsze. W trakcie rozwoju naszej kultury zapomnieliśmy po prostu, że pierwotnie rudy kolor włosów był oznaką specjalnych kontaktów (i konszachtów) ze sferą nieludzką, a niewyraźnym echem tego wspomnienia stał się przesąd czyniący z rudych ludzi fałszywych i dwulicowych.
Krótko mówiąc: zawiązanie wstążki na nadgarstku naszej pociechy wytycza w sensie symbolicznym zamkniętą granicę broniącą ją przed wrogimi mocami. Czerwień natomiast naznacza dziecko przynależnością do świata demonów, dzięki czemu czarownica ze złym okiem, pochylająca się nad wózkiem czy łóżeczkiem, by rzucić urok, traktuje naszą latorośl jak „swojego”, pochodzącą z tej samej kategorii istot – a „swojego” wszak się nie krzywdzi. Zastosowanie czerwieni więc to sposób na oszukanie demonów.
Oglądając w niedzielny poranek ze swoimi dziećmi bajki Disneya, w których tak często występują pucułowate, przesympatyczne postacie w czerwonych nakryciach głowy, nie sposób nie zastanowić się z pewnym samozadowoleniem, jak dalece różnimy się w swoim myśleniu o świecie od naszych wcale nie tak odległych przodków. Jednak spacer ulicami, gdzie na większości wózków dziecięcych możemy znaleźć zawieszony jakiś element czerwony, przekonuje, że to tylko pozory.
Adrian Mianecki, wykładowca Szkoły Wyższej im. Pawła Włodkowica w Płocku
Zobacz także Prezentację SWPW w portalu