Krok w dorosłość, czyli opuszczamy rodzinne gniazdo
Dorosłość utożsamiana jest z niezależnością. Nie chcemy słuchać ciągłych pytań: „O której wrócisz?”, „Z kim dziś wychodzisz?”, „Czy ubrałeś się ciepło?", "Kto Cię przywiózł do domu nad ranem?”.
Kiedy tak naprawdę wchodzimy w dorosłość? Z pewnością nie jest tym momentem zdana matura, zwana egzaminem dojrzałości. To faktycznie zakończenie pewnego etapu życia, jednocześnie krok na drodze dalszej edukacji. Dorosłość utożsamiana jest z niezależnością. Nie chcemy słuchać ciągłych pytań „O której wrócisz?”, „Gdzie wychodzisz?”, „A kto to jest ten blondyn, który wczoraj wyszedł tuż przed północą?”. Oczekiwania rodziców, że czynniej zaangażujemy się w sprawy czystości domu, przygotowywania posiłków czy koszenia trawy traktujemy jako zwykłe zrzędzenie, które bezpowrotnie minie, kiedy tylko opuścimy rodzinny dom.
Co prawda wyprowadzka z domu to kwestia bardzo indywidualna. Dla wielu osób założenie własnej rodziny jest dopiero pretekstem do zrezygnowania z domowych obiadów mamy, sterty wypranych, uprasowanych ubrań czekających na założenie, lśniącego czystością domu.
Okazuje się, że niezależnie czy mamy 20, 30 czy nawet więcej lat, opuszczenie rodzinnego gniazda jest przez psychologów plasowana na drugim miejscu najbardziej stresujących doświadczeń życiowych, tuż po utracie kogoś bliskiego. W końcu tracimy najbliższe nam kąty, pokój, w którym dorastaliśmy, znajome otoczenie, zaprzyjaźnionych sąsiadów i atmosferę życia domowego. No, może nie całkiem, ale w tym miejscu będziemy już tylko wpadającym od czasu do czasu gościem. Nieobcy jest strach, czy damy sobie radę, żal i tęsknota za tym co stare i dobrze sprawdzone. Trzeba sobie dać prawo do takich uczuć. Od czego są w końcu telefony. Taki nawet codzienny na początku kontakt wypełni pustkę, jaką możemy odczuwać.
Razem lub w pojedynkę
Rozpoczęcie studiów i łącząca się z nim często zmiana miejsca zamieszkania wymagają opuszczenia rodzinnego domu. Z pewnością łagodniej i mniej stresująco przebiegnie ta rewolucja życiowa, gdy będziemy mieć przy sobie kogoś bliskiego. Wspólne zamieszkanie z przyjaciółką może być przygodą, ale ciągłe przebywanie razem, wspólne dbanie o dom, pełną lodówkę, porządek, prowadzone życie towarzyskie mogą okazać się trudną próbą, próbą przyjaźni i dorosłości. Z kolei zamieszkanie z nieznanymi osobami, dołączenie do wynajmowanego już mieszkania czy pokoju, to czysta loteria. Z jednej strony „zasiedzeni” współlokatorzy doradzą, gdzie najlepiej zrobić zakupy, tanio zjeść na mieście, do jakiego kluby wpaść. Ale niestety właśnie życie towarzyskie może być zgubne. Z jednej strony kosztuje, a nie zawsze dysponujemy wystarczającym budżetem. Po drugie trudno liczyć na ciszę i skupienie potrzebne do nauki, jeśli drzwi się nie zamykają przed ciągłymi gośćmi.
A miało być tak pięknie
Najczęściej strona materialna ogranicza metraż nowego lokum. To, czy będzie to mieszkanie nowoczesne, na ekskluzywnym osiedlu, kawalerka w mrówkowcu czy małe mieszkanko w zaniedbanej kamienicy ma oczywiście bardzo duży wpływ na koszt wynajmu lub cenę zakupu. Znaczenie ma również lokalizacja. Ile czasu zajmie podróż na zajęcia, jak daleko jest do najbliższego przystanku, sklepu, kina czy klubu. A kiedy już uda się znaleźć wymarzony kącik, umeblować go, wyposażyć w podstawowe sprzęty i naczynia niezbędne do codziennego funkcjonowania, wydawać by się mogło, że nic tej idylli nie zburzy. I nagle okazuje się, że zaczynamy tęsknić za tym, przeciwko czemu się buntowaliśmy. Późne, nocne powroty nie są takie fajne, jeśli w domu nikt nie czeka i nie martwi się o nas. Lodówka niestety sama się nie zapełni - wręcz przeciwnie, ciągle w niej bardzo dużo pustego miejsca. Kotlety się przypalają, zupa do tej pory po prostu była, tata rano podrzucił do szkoły. A teraz - szara rzeczywistość - ech, nie ma to jak w domu… Zaczyna brakować porannych awantur o kolejkę do łazienki, o pierwszeństwo w trzymaniu pilota telewizyjnego.
Ostre cięcie czy powolne odpływanie
Analizując wspomnienia osób, które definitywnie opuściły rodzinne gniazdo, nie ma jednej metody na bezbolesne rozstanie. Zależy to pewnie od relacji rodzinnych i charakteru osoby, która opuszcza dom. Niektórzy mając już przygotowane nowe lokum, po prostu pakowali walizki i z dnia na dzień rozpoczynali nowe życie. Wiele osób uważa, że metoda drobnych kroczków jest bardziej bezstresowa. Ci, którzy w czasie szkoły średniej mieszkali w internacie, potem na studiach w akademiku twierdzą, że takie pomieszkiwanie poza domem bardzo dobrze robi. Za domem się tęskni, odlicza czas do powrotu na weekendowy obiad mamy, ale też konieczność przetrwania samemu poza domem hartuje, usamodzielnia i przyzwyczaja, że bez domu i rodziców też może być dobrze.
Czy stać mnie na dorosłość?
Brutalne porzekadło, że kto ma pieniądze, ten rządzi, bardzo często odzwierciedla rzeczywistość. Prawdą jest, że dopóki nasze konto bankowe zasilają przelewy od rodziców, to właśni oni wciąż będą mieć kluczowe zdanie w decyzjach związanych z wydawaniem pieniędzy. Czy więc dorosłość mierzyć trzeba własnymi możliwościami finansowymi? Chyba tak. Jeśli potrafimy na siebie zarobić, opłacić comiesięczne rachunki, po prostu „się utrzymać”, wtedy rzeczywiście można mówić o niezależności, samodzielności, odpowiedzialności, czyli właśnie dojrzałości. Nikt nie stawia takich oczekiwań studentom, choć życie na studiach to duży przedsmak dorosłości. Nieco większe teraz kieszonkowe musi wystarczyć już nie tylko na przyjemności. Co miesiąc przypominają o sobie kolejne rachunki, które trzeba opłacić. Coraz częściej pojawia się myśl, co zrobić, żeby coś zarobić. Okres studiów, w szczególności dziennych, to nie czas na pracę zarobkową. Chociaż w kolejnych latach nauki okazuje się, że zajęć jest coraz mniej, więc czasu starczy również na podreperowanie budżetu.
Razem źle, osobno jeszcze gorzej
Jak bardzo indywidualną kwestią jest stosunek do opuszczenia rodzinnego gniazda, doskonale obrazują wypowiedzi mieszkających samodzielnie internautek: „Mieszkam sama i tak to kocham, że boję się, iż nie zaakceptuję ewentualnych zmian w przyszłości. Samemu jest bosko”. „Mam 24 lata, mieszkam sama i to jest straszne, nie ma do kogo otworzyć ust i w ogóle smutno jest, szczególnie wieczorami i w weekendy”. „Narzekałam na mamy kuchnię, wydawało mi się, że ciągle biadoli, ogląda nudne programy w telewizji itp., itd., a kiedy 2 miesiące temu się wyprowadziłam, zaczęło mi jej brakować, nawet tego zrzędzenia i pokrzykiwania na mnie, pocieszam się faktem ze niedługo wracam, chcę spać w swoim łóżku, przytulic się do naszego psa, usiąść mamie na kolanach oraz się z nią podrażnić”.
Aby te naukowo uznane za bardzo trudne chwile, jakimi jest rozstanie z domem, upłynęły jak najbardziej bezboleśnie, dajmy sobie przyzwolenie do odczuwania smutku, żalu, a nawet łez i nie próbujmy pozorną euforią związaną z samodzielnością i dorosłością zatuszować prawdziwych emocji towarzyszącym tej ważnej zmianie w życiu.