Szkoda, że nie znalazłam tego portalu wcześniej....
Postanowiłam tu napisać moją przygodę z tą "uczelnią", a wnioski zostawię wam (studiowałam administrację)...
Studiowałam na studiach jednolitych magisterskich i zaliczyłam wszystkie przedmioty z 5 lat oprócz seminarium magisterskiego, a ponieważ byłam na ostatnim roku przed nowelizacją nie zaliczyłam studiów i musiałam iść na licencjat. Na politechnice mnie wystraszono, że nie poradę sobie z różnicami programowymi (i nie chciałam tam iść), na innej uczelni nie otworzono kierunku, który chciałam studiować. Poszłam się więc zapytać jak to będzie wyglądać na Akademii Polonijnej (moja koleżanka tam studiowała i mówiła, że jest super, teraz myślę, że te 5 lat robi różnicę). Okazało się, że nie ma problemu z różnicami programowymi bo ich nie mam (a to ważne bo na niektórych uczelniach musiałabym za nie nawet kilka tysięcy płacić). Miałam dodatkowy problem tzn. do końca listopada miałam umowę o pracę w Szkocji (dla tego chciałam wziąć studia on-line na jeden semestr), ale pani w dziekanacie powiedziała, że nie ma problemu na pewno wszystko zaliczę (wtedy myślałam super! oszczędzam i mi pomagają! Teraz po przeczytaniu komentarzy myślę, że to po prostu nie działało). Wyszło w końcu tak, że właściwie to zaczęłam chodzić dopiero od stycznia. Pierwsze moje zaskoczenie: w jednym tygodniu mieliśmy semestr letni i zimowy, a tak na prawdę to żadnego tylko zaliczenia (to właściwie była końcówka stycznia). Od dziekanatu od razu dostałam informację, że nie zostawiamy tam indeksów (dla wykładowców do wpisów ocen) bo zginą (!). 2 przedmioty na kartcie egzaminacyjnej były nie potrzebnie wpisane (!) zanim się tego dowiedziałam jeden zdążyłam na 4 zaliczyć. Pani dr Burunova (była dr i dziekanem w roku akademickim 2013/2014 kiedy studiowałam) najpierw stwierdziła, że mi ocenę przepisze, a jak przyszłam po wpis to okazało się, że muszę jeszcze pewne tabelki zrobić. Ta pani miała na prawdę wiedzę problem polega na tym, że różnie było jeżeli chodzi o dogadanie się z nią. Pierwszy semestr (a właściwie miesiąc studiowania i 5 semestr studiów licencjackich) się zakończył, i od razu pojawił się problem seminarium. Na początku twierdzono, że nie przejmować się planem, bo my nie mamy pracy licencjackiej tylko egzamin więc nie mamy seminarium. I ta kłótnia i dochodzenie trwało prawie cały semestr. Chcąc pojawić się na zajęciach tak na wszelki wypadek poszłam parę razy i co - zajęć nie było. Na końcu semestru okazało się, że jednak mamy mieć z nich zaliczenie (nie wiem z czego i po co skoro mieliśmy tylko egzamin bez pracy licencjackiej). Przygotowaliśmy się z zasad pisania pracy. Zajęcia te mieliśmy z tym jakże wspaniałym prof (wtedy dr) Piotrem Lisowskim. Zaliczeniem była odpowiedź ustna, wchodziło się po 3 osoby. Pytania były następujące:
- Ile masz lat?
- Skąd jesteś?
- Gdzie mieszkasz?
Uzyskałam ocenę 3,5. Nie wiem za stara byłam na 4 albo 5? Jeżeli ten pan wprowadził nowy standard na tej uczelni i to jest ten standard to ja dziękuję nie chcę.
Zajęcia z filozofii odbyły się raz (pod koniec semestru, no i drugie na wpisy), na nich ks. dr hab Andrzej Rogalski powiedział, że nam prześle materiały, a potem z nich napiszemy test. Materiałów nie przesłał, testu nie było, a ja dostałam 4 nie wiem za co i dla czego tylko tyle (nie miałam szansy powalczyć o więcej). I jeszcze przedmiot "zintegrowane zarządzanie środowiskiem". Tego przedmiotu uczyły nas 2 osoby tzn. pani doktor nas uczyła a ks. prof. dr hab Kryński A. miał nadzorować czy jakoś tak (to bycie dr nie wystarczy do prowadzenia zajęć samodzielnie!). Pani ustaliła zasady i wszystko szło super, ale pod koniec semestru ksiądz prof. zmienił te zasady, a do tego nie uznał tego co do tej pory robiliśmy. Dał nam tematy (każdemu inny, już nie pamiętam ile nas było, ale około 50 w sumie z innym kierunkiem chyba). Mieliśmy przygotować referaty i wysłać je na maila pani dr (!!!), a ona je przesyłała dalej księdzu prof. Fakt wysłałam późno, ale w czasie na to przeznaczonym się zmieściłam. Jednak pani dr była chora więc nie przesłała tego do profesora i mimo próśb nic się nie dało zrobić trzeba poprawiać, a właściwie to wykupić poprawkę 150zł i do tego jeszcze książkę księdza prof. (w promocji za 90zł, a nie 99zł). Na zaliczenie trzeba było przyjść z książką podpisaną i dowodem zakupu z uczelnianej biblioteki. Co do opłaty za powtórkę okazało się jednak, że nie trzeba było płacić, ale część osób zapłaciła bo do końca nie wiadomo było na pewno czy trzeba. Kiedy książki księdza prof. się skończyły to trzeba było kupić trochę tańszy komplet 2 książek dostępny w naszej bibliotece. Zaliczało nas wtedy chyba z 40 osób albo więcej. Proszę i jak sprzedaż książek podrosła.
Były też pozytywne zajęcia i ich wykładowcy (np. dr Robert Kulski). To nie jest tak, że wszyscy wykładowcy na tej uczelni są źli, albo niewykwalifikowani, ale prawdą niestety jest to, że bardzo często tych dobrych się zwalnia.
Teraz trochę o dziekanacie. Suplement do dyplomu, ciekawa rzecz, a szczególnie w moim wypadku bo nikt nie wiedział jak go mam wypełnić (i czemu ja, moja siostra na innej uczelni tego nie robiła to należało do zadań dziekanatu). na 2 dni przed ostatecznym terminem oddania dokumentu dostałam informację, że muszę jeszcze jechać na moją poprzednią uczelnię i przynieść jakiś wykaz ocen z moich studiów (zapomniałam jak to się nazywa) dobrze, że nie miałam daleko bo inaczej bym nie zdążyła.
Radość mnie rozpierała gdy zdałam egzamin licencjacki (wbrew niektórym opiniom trochę trzeba się jednak uczyć na tej uczelni, nie jest to jednak niesamowicie wysoki poziom) bo już po wszystkim teraz tylko czekać na dyplom. Najpierw opcja była, że dyplomy będą za miesiąc, dwa może (a jeżeli chcę zaświadczenie to muszę zapłacić). Wypadało to w lipcu, więc od lipca zaczęłam dzwonić do dziekanatu co jakiś czas czy już jest - nie było. Potrzebowałam jednak moich dokumentów by zarejestrować się na studia magisterskie. Zadzwoniłam, podano mi potrzebne informacje (nie wiedziałam czy zdążę odebrać). Po jakichś 3 godzinach pojechałam po dokumenty, a one zdążyły przez te 3 godziny zginąć. Do tego pewna młoda pani z dziekanatu miała pretensje do mnie bo po ca ja tak ciągle do tych dokumentów zaglądam i przez to one giną (!). Dyplom pojawił się chyba początkiem września, ale był błąd w dacie urodzenia. To pani od razu postanowiła go poprawnie wydrukować. Na nieszczęście koleżanka wcześniej kliknęła drukuj i tak zmarnowała ostatnią kartkę dyplomową. Więc musiałam czekać - na papier, a później na podpis. Na szczęście zaświadczenie wtedy dostałam już za darmo. Na koniec dodam, że nasze dokumenty są owszem poukładane kierunkami, ale to tyle. O alfabetycznej kolejności można zapomnieć (czasami trzeba szukać po wszystkich półkach bo niektórym paniom nie chce się teczek w odpowiednie miejsca odkładać).
To tyle moich doświadczeń z tą uczelnią. Na pewno jej nie polecam - jest tam zbyt mało wartych wysłuchania wykładowców (przynajmniej na kierunku administracja).