Ania93 opinia o Wydziale Architektury
Kumoterstwo w tej uczelni nie zna granic.
Teraz po interwencji Policji są mili bo się boją, ale za pół roku będzie tak samo jak było (a nawet i wcześniej). No właśnie, to znaczy jak? Nie zanudzać Was historią mojego życia, ale gdybym miała wiedzę obecną, patrząc wstecz te 8-10 lat temu, z ręką na sercu - uciekłabym z tego kraju. Jeżeli już musiałabym zostać to ten budynek omijałabym szerokim łukiem. Teraz napiszę dlaczego tak myślę i skąd się wzięła moja konkluzja. Zacznijmy od początku...
Egzamin na studia. Jedni uważają że jest zbędny inni że to zło konieczne w dobie tych ,,złych matur". Jak to wygląda w rzeczywistości? Najpierw trzeba się zapisać. Nie, nie na egzamin. Najpierw trzeba się zapisać do ,,szkoły rysunku". Od razu, wszystkim pewnym siebie zdolniachom tłumaczę - ''Talent nie istnieje". To jest dewiza PWr WA i tego się trzymajmy. Szkół rysunku jest wiele, ale liczą się tylko te szkoły, które są prowadzone przez człowieka, który pracuje w WA, który pochodzi z rodziny któregoś wykładowcy, który tą uczelnię ukończył i może zaoferować te parę tysięcy powodów komisji egzaminacyjnej, by jego studenci mogli się tam dostać. Ja poszłam do szkoły, którą prowadził gostek 28 lat, który skończył ten wydział. Przepraszam, nie wiem jak to napisać... bo wiem że jak napiszę to wprost to ten komentarz zostanie usunięty. Nawet nie musiałam dokańczać mojego rysunku na egzaminie. Wszyscy z naszej grupy dziwnym zbiegiem okoliczności byli w jednej sali, dla nas egzamin zakończył się bardzo szybko. Najwyższe oceny na roku. A rysownikiem siebie nie nazwę. Ale - to jest początek studiów. Jeszcze ich nawet nie zaczęliśmy... Następnie rejestracja w systemie. I tu się zaczyna niezłe bingo - otóż rejestrować się nie może każdy, nie wiem, czy to wiecie drodzy zainteresowani? Ja nie musiałam się rejestrować - mój profil już istniał. Nie wiem skąd i jak. Podobno ,,nie pamiętam" jak go założyłam. Wszystko elegancko, pięknie. Ale moja znajoma, która uczyła się rysunku sama, raz dostała bardzo niską ocenę, dwa zarejestrowała się na Architekturę, pół roku czekała aż to wszystko zacznie działać jak należy, a potem okazało się, że dostała się na wieczorową mechatronikę czy jakoś tak. ,,Bo tam były wolne miejsca" powiedziała jej miła pani w dziekanacie. Miła była - ale dla mnie. Ja z wtedy złego słowa nie mogłam powiedzieć o tych paniach. A koleżanką kto by się przejmował - pewnie zwariowała. Zaczynają się studia, pierwszy rok... Te nadzieje na zdobywanie wiedzy, ten młodzieńczy entuzjazm - wszystko to prysnęło jak bańka mydlana, gdy zobaczyłam jak robi się z ludzi wariatów. I nie piszę o jakiejś trudności z przyswajaniem wiedzy, o nadmiarze nauki, nie, nie, nie! Nic z tych rzeczy! Nauka na WA to trwa tylko jedną noc przed egzaminem w sesji i polega na wkuciu gotowca lub ,,przygotowaniu się na egzamin", jak kto woli. Chodzi o to że nie ma sposobu na zaliczenie przedmiotu, jeżeli prowadzący nie chce. Jak się uprze - to każdego uwali. I nic tu nie pomoże nauka, praca, zdolności, uśmiech na twarzy. Gdyby nie to, że pomagałam w nauce koleżankom, które były ze słabszych szkół, nie wiedziałabym nawet o jakiej skali problemu mówimy. Jeden prowadzący matematykę - super, hiper, praca wre, problemu z zaliczeniem nie ma. Drugi opowiada cały semestr studentom że nie pamięta już tego przedmiotu i nie rozumie po co ogóle tu siedzą, robi banały na zajęciach, na kolosach taka kosa, że sam prowadzący przedmiot powiedział ,,że to niemożliwe by takie zadania dał prowadzący X" bo są zbyt trudne na architekturę (wymagały rachunku różniczkowego z trzeciego roku studiów). Ale to jest nic... Przejdźmy do tych, niech no zerknę, ,,zaangażowanych i opowiadających z pasją" wykładowców na Architekturze. Tak, faktycznie, takiego zaangażowania nie sposób pomylić z żadnym innym. Pierwszy raz w życiu widziałam wykładowcę, który potrafił olewać własne zajęcia, takiego, który ,,dla zasady" uwala cały rok trzy razy bo ,,za jego czasów tak było" i takiego, który zalicza jak chce, bez związku z pracą całosemestralną, bez związku z efektem projekty, bez związku z żadnymi ocenami. A pan dziekan potem tłumaczy ,,bo na architekturze to nie jest tak, że liczy się sumienność, praca, wyniki w nauce - prowadzący może oceniać jak mu się chce". Ten komentarz chyba wyczerpuje wszystkie wątpliwości. I niestety - tak właśnie wyglądały całe moje studia. Potem ''Ruralistyka" - przecież to co tam sobą reprezentowali wykładowcy to jakaś paranoja. Przecież my przyszliśmy na uczelnię, a nie do teatru. Człowiek robi, robi i nic z tego nie ma, dalej oceny są wystawiane wedle ,,widzi mi się''. Koleżanka musiała pójść na Policję bo prowadzący ją uwalił wmawiając jej że nic nie robiła cały semestr. Poszłyśmy z dziewczynami poświadczyć na komendzie, że tak było to po 15 minutach z dziekanatu ktoś zadzwonił, że się znalazły już prace tej pani. Konstrukcje ... nie, proszę o mnie nigdy nie mówić, że znam się na konstrukcji. Po wszystkich semestrach *tych* konstrukcji bałam się nawet pokazywać na budowie na praktykach. I słusznie bo nic nie wiedziałam. Metody sprzed lat '70, prowadząca nie wyrabia się z materiałem, a prawda okazuje się być taka że czasu wystarczy, po prostu organizacja zajęć leżała. No i urbanistyka. Ahaha, jak miło było przeżyć ten przedmiot. Miłe konsultacje w pubie i niekończące się petycje do dziekana by zmienić grupę. ,,Ale o co paniom chodzi, przecież pan W. to taki miły człowiek". Może o to że nie jakoś nie było nam miło siedzieć przy opilcy w jakiejś norze. Zresztą pan dziekan także ma nadzwyczaj polskie nazwisko - może szanowny ,,Student" łaskawie zapozna się z etymologią tych nazwisk? Zapewniam, że bardzo pouczająca to lektura. Zresztą dalej na czasie - jak widać po urbanistyce. Ja się wypchałam do takiej młodej prowadzącej i zaliczyłam, ale dziewczyny musiały powtarzać rok bo nie poszły na spotkanie wieczorem. Wnętrza - Dobry Boże, jakaż to była przygoda! Kolejny przedmiot, na którym prowadzący udowadniali iż nawet w sypialni można postawić stolik z piwem rodem z kiepskiego filmu amerykańskiego. Też miałam szczęście bo uciekłam do młodej, fajnej babki, ale to co działo się z grupą w profesora... po prostu brak słów. Tak w ogóle to chciałabym napisać, że praktycznie 90% projektów na tych studiach nie jest wcale samodzielnych. Wszyscy studenci latają na korki do studentów budownictwa i ci rysują te projekty jak powinny wyglądać. To samo z wizualizacjami - to chłopaki z wnętrz nam pomagali. Dlatego Panie ,,Student" - jak pana stać to pan może tak studiować i mówić że ,,warto". Papierek czy jest aż taki cenny to nie wiem, ale kto bogatemu zabroni? W czasie studiów poznałam parę koleżanek, które zrezygnowały bo nie miały pieniędzy by zlecać wykonanie projektów, a zapewniam tutaj wszystkich że nie ma takiego studenta na tych studiach, który samodzielnie zrobiłby wszystkie. W warunkach permanentnego amoku wydziałowego nie da się ani normalnie pracować, ani normalnie się uczyć. Bez pomocy w formie zleceń projektów - nie ma mowy o ukończeniu tych studiów. No i dyplom. Miałam znów szczęście bo trafiłam do prowadzącego, który ma w dziekanacie jakieś układy - i dyplom broniłam w terminie. Ale większość roku nie bo ,,nie było miejsc". Musieli zdawać albo w czerwcu, albo we wrześniu, albo za rok. I po raz kolejny - z ręką na sercu - zdałam te studia tylko dlatego, że miałam szczęście. Może i na starcie było mi trochę łatwiej bo sporo z przedmiotów ścisłych miałam w szkole średniej. W dalszym ciągu jednak twierdzę, że gdyby nie znajomości, tj. mój nauczyciel rysunku do egzaminu, mój promotor, koleżanki (które po dyplomie, okazało się, miały rodziców pracujących na polibudzie) - nigdy, ale to przenigdy nie ukończyłabym tych studiów. Co ja piszę - nawet bym się na nie nie dostała. Nie ma szans, bez tego to będziesz 5,6 razy zdawał i zdawał i się nie odstaniesz, a mniej zdolni od ciebie już dawno będą ,,mgr-ami". Na studiach to samo, będziesz zdawał i zdawał i zdawał tą urbanistykę i ci rok w rok będą mówili że ,,to nie to", a w międzyczasie jakaś panienka, która tylko znała córkę profesora, nawet o tym nie wiedząc przyjdzie z niekompletnym projektem a pan doktor jej powie ,,no, leniuszek wstąpił w panią. Ale projekt jest ładny i się broni." i przejdzie nawet z 4.5. I to samo jest z projektami - nie pójdziesz do studentów innych kierunków, nie zlecisz projektu (a są takie ogłoszenia nawet na korytarzach WA) - nie przejdziesz. A to zawsze jest parę tysięcy na semestr. I potem się będziesz dziwić jak moja koleżanka ,,co źle zrobiłam", a tu o to nie chodzi czy dobrze, czy źle coś zrobiła. A w tym samym czasie, w którym ona się dziwi już ktoś inny sobie jest tym ,,mgr-em'' i ma się całkiem dobrze ze świadomością że kompletnie nic nie umie z tego dawno zapomnianego projektu ze studiów bo kompletnie mu się to nie przydaje do życia ani do szczęścia. A dyplom - ,,światło czerwone - proszę czekać". To samo - masz znajomości to przejdziesz i bronisz się lekko, łatwo i przyjemnie. Miła komisja, miłe, uśmiechnięte twarze, proste pytania, odpowiesz - dobrze; nie odpowiesz - też dobrze, a nawet jeszcze lepiej bo może byś się wygłupiła...! To - dokładnie to co napisałam to jest 10000000% prawda o tym wydziale. Nie jakieś te ołówki, kredki, gumeczki księcia z bajki, który tego, że ma dobrego wujka w uczelni to nie napisał, tylko prawdziwe, twarde, ponure życie - taki jest ten wydział. A moja najlepsza przyjaciółka pojechała zaraz po maturze do Anglii i ma już mieszkanie, pracę na stałe, studiuje (tam się dłużej czeka na drugi stopień), ma fajnego chłopaka, ma samochód, ma 4 dni wolnego w tygodniu, ma oszczędności, ma wycieczki co dwa tygodnie po Świecie. A ja - ja mam dyplom Architekta z ,,najstarszej uczelni architektonicznej w Polsce powojennej". I nie mam ani samochodu, ani mieszkania, ani pracy (nie potrzebują tylu architektów w Polsce, tak mi powiedzieli), ani oszczędności, ba! mam długi nawet po tych latach studiów, ostatni raz byłam na wakacjach po maturze w Kołobrzegu i szczerze - nawet ochoty by męczyć się kolejną lawiną absurdów tego zawodu w tym kraju. Mi wystarczyło pół roku pracy w zawodzie by zrozumieć że w tym kraju bez znajomości jesteś nikim. I te studia, te piękne hasła, o których tutaj Magda napisała - to wszystko pic na wodę. O twoją forsę chodzi, by ją zostawić w tym wydziale i potem mieli extra pensję tam wszyscy. A bez przygotowania zawodowego nic nie znaczysz nawet jak masz pracę więc zapomnij o tym by samodzielnie coś dalej działać. W WA tej wiedzy nie zdobędziesz, tu chodzi o to byś za tą wiedzę płacił innym, ale nie za naukę a za usługę. Dlatego wszyscy zainteresowani ta uczelnią - jak was stać i nie macie pomysłu na życie, faktycznie ,,warto" pobawić się w architekta. Natomiast jak ktoś ma trochę ambicji to oj, lepiej się nie pokazywać nawet na tej uczelni.