Zacznijmy od tego, że na Warszawskiej Szkole Filmowej mamy własny język. To tak jakbyśmy mówili po polsku, ale z nutką artystycznego bełkotu. Wszystko zaczyna się od słowa "koncept". Nie pytam "co robisz?", tylko "jaki jest twój koncept?". I nie możesz po prostu powiedzieć, że chcesz zrobić film o miłości, musisz dodać coś w stylu "moim konceptem jest eksploracja paradoksów romantycznych z wykorzystaniem metaforycznego podtekstu pustynnego krajobrazu". I nagle wygląda to tak, jakbyś miał zamiar zrobić film o jakiejś pustyni, a nie o miłości!
Kolejną rzeczą, którą szybko odkryłem na filmówce, jest to, że wszyscy mają zdanie na temat twojego projektu. I nie mówię tutaj o zwykłej poradzie czy krytyce. Nie, to jest tak, jakbyś zebrał grupę teoretyków filmowych, którzy wiedzą lepiej od ciebie, co powinieneś robić. I co najzabawniejsze, oni wszyscy mają różne zdania! Jedna osoba mówi, że powinieneś zastosować technikę eksperymentalną, druga mówi, że powinieneś zrobić coś konserwatywnego, a trzecia mówi, że powinieneś po prostu zrezygnować z kariery filmowej i zostać buchalterem. Jak tu się odnaleźć w tej całej mieszance?
A wiecie, co jest najtrudniejsze na filmówce? Zdobyć odpowiednią obsadę do swojego filmu. No bo jak tu znaleźć idealnego aktora, który wcieli się w rolę twojego bohatera? Oczywiście, w Warszawskiej Szkole Filmowej nie brakuje aktorów, ale znaleźć odpowiedniego to jest wyzwanie. Możesz przeprowadzić dziesiątki castingów, a i tak będziesz szukał tej jednej osoby, która będzie idealna. A kiedy wreszcie ją znajdziesz, to okaże się, że nie umie grać!
Ale wiecie co? Pomimo wszystkich tych trudności i wyzwań, jestem niesamowicie zafascynowany tym, że mogę studiować na Warszawskiej Szkole Filmowej. Ta szkoła jest miejscem, gdzie wszyscy mamy jedno marzenie - opowiedzieć nasze historie za pomocą obrazu. Nie ma nic lepszego niż widzieć swoje pomysły ożywione na ekranie i oglądać, jak publiczność reaguje na to, co stworzyłeś.
Organizacja na filmówce jest tak tragiczna, że można by nakręcić film dokumentalny o jej chaosie. Na przykład, na początku semestru dostajemy plan zajęć. Brzmi dobrze, prawda? Ale prawda jest taka, że ten plan to jedynie fikcja. Zajęcia zmieniają się niemal codziennie, godziny są przekładane, a sale lekcyjne wydają się przemieszczać z dnia na dzień. Często zdarza się, że myślisz, że masz zajęcia o 10:00, a okazuje się, że zostały odwołane, przeniesione na inny dzień lub w ogóle nigdy nie istniały. To jak niekończąca się gra w chowanego!
Ach, i nie zapomnijmy o "magii" systemu zgłoszeń i formalności. Każdy, kto kiedykolwiek próbował załatwić jakąkolwiek sprawę na filmówce, wie, o czym mówię. To jak próba wejścia do tajemniczego świata pełnego niezrozumiałych formularzy, dziwnych terminów i zaginionych dokumentów. Chciałbyś zgłosić projekt? Proszę bardzo, ale najpierw złożyć dziesięć różnych papierów, potwierdzenia, pieczątki, kserokopie, a na koniec musisz odnaleźć sekretne biuro, które otwiera się tylko raz na miesiąc podczas pełni księżyca.
No i co tu dużo mówić o harmonogramach produkcji filmowych. Czas na kręcenie jest zawsze zbyt krótki, a lista rzeczy do zrobienia jest długa jak encyklopedia. Kiedy myślisz, że masz wszystko poukładane, nagle okazuje się, że ktoś zapomniał zarezerwować sprzęt, scenografia została zniszczona przez dzikiego jeża, a główny aktor zgubił swoje dialogi na stołówce. To jest filmówka, prawdziwy rollercoaster emocji i organizacyjnego chaosu!
Ale w końcu, mimo wszystkich tych utrudnień, jestem dumny, że jestem studentem Warszawskiej Szkoły Filmowej. Bo choć organizacja może być tragiczna, to ta szkoła daje mi niezwykłą możliwość rozwijania się jako twórca filmowego. Dzięki niej mogę tworzyć historie, poznawać niezwykłych ludzi i odkrywać nieznane obszary sztuki filmowej. To jest filmówka, miejsce, w którym nasza pasja łączy się z nieokiełznaną kreatywnością.